W rozmowie z KAI prof. Rayzacher-Majewska wskazuje na przyczyny impasu w rozmowach miedzy stroną kościelną a rządową w ramach Podkomisji ds. religii w szkole. Zwraca również uwagę na problemy i trudności, które w związku z polityką MEN mogą dotknąć katechetów.
Maria Czerska (KAI): Rozmowy między stroną rządową i kościelną w ramach Podkomisji ds. religii w szkole znalazły się w impasie. Z czego, Pani zdaniem, to wynika?
– Strona kościelna nie chce niczego więcej niż to, by respektowano prawo. Prawo polskie wyraźnie stanowi, że w kwestii nauczania religii w szkole Kościoły i Związki wyznaniowe są jedną ze stron. Odpowiadają za program przedmiotu oraz za podręczniki. Prawo stanowi też, że wszelkie zmiany dotyczące nauczania religii w polskiej szkole powinny być wprowadzane za porozumieniem strony rządowej i kościelnej. Zatem obie strony powinny być szanowane.
Niestety mamy chyba do czynienia z sytuacją, w której strona ministerialna, wbrew wszystkim konsultacjom społecznym, nie zamierza wysłuchać niczyjego zdania ani brać pod uwagę żadnych innych opinii. Ma swoje przekonania, które chce przeforsować. Niezależnie od tego, co o tym myśli ogół społeczeństwa oraz inne strony dialogu…
Czy strona kościelna jest gotowa na jakieś ustępstwa?
– Oczywiście! Strona kościelna wyszła zresztą z kompromisową propozycją zakładającą możliwość ograniczenia lekcji religii w szkole do jednej godziny tygodniowo (co zresztą już się dzieje, gdy jest taka potrzeba). Zajęcia z religii lub etyki (do wyboru) miałyby się jednak w myśl tej propozycji stać zajęciami obowiązkowymi, co rozwiązywałoby dodatkowo problem „okienek” i tego, co zrobić w czasie godzin lekcyjnych z uczniami, którzy nie uczęszczają na religię.
Propozycja strony kościelnej to jasny sygnał, że nie jesteśmy „skostniali” w naszych oczekiwaniach. Już od dłuższego czasu zresztą, jeśli gdzieś, w jakiejś szkole pojawia się potrzeba zredukowania liczby godzin religii do jednej w tygodniu, to za zgodą biskupa jest to możliwe i, jak wspomniałam, to się dzieje. Szanujmy jednak te miejsca, w których takiej potrzeby nie ma.
Myślę, że ta propozycja byłaby korzystna dla obu stron a przede wszystkim dla uczniów. W tej perspektywie patrzę na starania o wprowadzenie obowiązkowych zajęć z etyki. Pozwalanie uczniom na to, by nie wybierali niczego, to nie jest wcale ułatwianie im życia. Wyrazem troski o młode pokolenie jest raczej dbałość o to, by w tym szczególnym czasie jakim jest dzieciństwo i dorastanie, miało ono kontakt z formacją moralną, by podejmowało refleksję o wartościach. To mogą zapewnić zarówno lekcje religii jak i etyki. Wszyscy na takie zajęcia zasługują.
Podsumowując – jesteśmy gotowi na rozmowy, jesteśmy gotowi na ustępstwa ale takie, które nie będą się wiązały z jakimkolwiek uszczerbkiem dla dzieci i młodzieży. Wbrew temu, co czasem się słyszy z drugiej strony, zabiegi o to, by nie ograniczać i nie utrudniać nauczania religii w szkole, to nie jest żadne „wołanie o kasę” ani jakieś inne działania na rzecz własnego interesu ale troska o dzieci i młodzież, które naprawdę, szczególnie w tym momencie, potrzebują wychowania do wartości.
Strona rządowa twierdzi, że brakuje nauczycieli etyki
– Tak. W ogóle brakuje nauczycieli różnych przedmiotów, takich jak np. matematyka czy fizyka. Ale to nie jest problem, którego konsekwencje powinny ponosić dzieci i młodzież. To nie jest też problem, który powinien być rozwiązywany przez stronę kościelną. To ministerstwo jest odpowiedzialne za to, by zapewnić odpowiednie kadry. Nauczycieli etyki można przecież stopniowo kształcić. W tym kontekście pojawia się pytanie o to, jak w ogóle traktuje się nauczycieli, jaki jest autorytet tej grupy zawodowej wśród społeczeństwa. I drugie pytanie – dlaczego ministerstwu nie przeszkadza brak przygotowanych nauczycieli do prowadzenia planowanego obowiązkowego (!) przedmiotu edukacja zdrowotna?
Jak ocenia Pani proponowane przez rząd zmiany w zakresie nauczania religii w szkole?
– Niepokojący jest dla mnie całokształt propozycji MEN w zakresie edukacji. Z propozycji tych wyłania się chęć przemodelowania roli szkoły. Dotychczas mówiło się o tym, że szkoła ma kształcić dzieci i wspierać rodziców w procesie wychowawczym. Teraz, mam wrażenie, chodzi o to, by wyrwać cały obszar wychowania spod władzy rodziców, przejąć to wychowanie i sterować nim tak, jak życzy sobie ministerstwo…
W tym kontekście niepokojące jest też rozporządzenie MEN dotyczące organizacji lekcji religii. Proszę zauważyć, że blisko 80 proc. rodziców posyła dzieci na te zajęcia. To bardzo dużo. To najlepszy dowód na to, że większość rodziców chce takiego właśnie kształtu formacji i wychowania. Dlatego też nie rozumiem działań MEN w tym kierunku. Jest to w mojej ocenie jakaś próba marginalizowania religii albo wręcz chęć jej wyrugowania. Wprowadzone już niewliczanie oceny z religii do średniej, plany łączenia klas, redukowania godzin, umieszczania religii na pierwszych i ostatnich godzinach lekcyjnych – to idzie w jednym kierunku: żeby wycofać, wypchnąć religię ze szkół. A nawet jeśli formalnie pozwoli się na obecność tego przedmiotu – żeby wpisać go w takie ramy, by zniechęcić do niego jak największą liczbę rodziców i uczniów.
Jak ta sytuacja wygląda z perspektywy katechetów?
– Nauczyciele są bardzo zaniepokojeni i słusznie. Polityka ministerstwa niesie ze sobą poważne ryzyko dla ich etatów i życia zawodowego. Pod kątem tego właśnie zawodu dokonywali poważnych wyborów i w zakresie kształcenia i formacji. Poświęcili lata na naukę i rozwój. Na marne?
Ze strony MEN pojawiały się wypowiedzi, że nauczyciele religii będą mogli, po zdobyciu odpowiednich kwalifikacji, pracować jako nauczyciele innych przedmiotów. Nie jest to jednak satysfakcjonująca propozycja. Katecheci chcą uczyć religii. Nie czegoś innego.
Nie są też uspokajające stwierdzenia, że i tak będzie brakowało nauczycieli religii. Owszem, będą takie miejsca a nawet już są. A jednak w wielu szkołach nauczyciel religii ma w tym momencie normalny etat a planowane zmiany doprowadzą do jego redukcji. Jeśli będzie zmuszony uzupełniać ten etat w innej placówce, będzie to dla niego w oczywisty sposób niekorzystne, choćby z uwagi na stratę czasu potrzebnego na dojazd. Prawdopodobnie względy organizacyjne przełożą się też na możliwość podjęcia zatrudnienia w mniejszym wymiarze godzin.
Bardzo niekorzystne dla katechetów jest też to, że informacje podawane w mediach, czy też pewne zapowiedzi rzucane przez MEN na lewo i prawo przełożyły się już na konkretne decyzje w szkołach. W wielu miejscach zdarzyło się tak, że ktoś zasugerował się przedwcześnie tymi zapowiedziami i już doszło do redukcji godzin czy łączenia klas. Tak nie powinno być.
Czy w razie braku porozumienia ze stroną rządową katecheci będą podejmować jakieś działania w kierunku obrony swoich praw?
– Strona kościelna i katecheci cały czas działają w świetle prawa. Jeśli rozstrzygnięcia MEN będą to prawo omijać, uderzając zarówno w nauczycieli jak i uczniów oraz rodziców, myślę, że jak najbardziej zasadne będzie odwoływanie się od tych decyzji do sądów polskich oraz europejskich. Katecheci zrzeszają się widząc potrzebę działania. Jest Stowarzyszenie Katechetów Świeckich. Nauczyciele religii mają wsparcie NSZZ „Solidarność”. Czy jest tak w przypadku ZNP? – tego nie wiem.
Jeśli chodzi o działania odwoławcze, pewne szlaki są już przetarte.
Strona kościelna liczy na spotkanie Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Czego by Pani oczekiwała po takim spotkaniu? Co ono może zmienić?
– Oczekiwałabym na pewno tego, by strona ministerialna przestała upierać się przy swoim stanowisku. Oczekiwałabym, że nie tylko zaprosi stronę wyznaniową do rozmowy ale też naprawdę wysłucha argumentów, otworzy się na nie i poszuka rozwiązania dobrego przede wszystkim dla uczniów. Nie tylko dla siebie.
***
Prof. Aneta Rayzacher-Majewska wykłada katechetykę na UKSW. Jest autorką programów i podręczników do religii, konsultorem Komisji Wychowania Katolickiego KEP. Uczy religii w liceum i w przedszkolu.
Za: ekai.pl
Więcej ważnych i ciekawych artykułów na stronie opoka.org.pl →
Podziel się tym materiałem z innymi: