Z Syberii przez Palestynę do Anglii - losy p.Ignacego Krajewskiego
Wywiad przeprowadziła siostra Halina Pierożak, Misjonarka Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej
Urodziłem się 1 lutego 1928 roku w osadzie wojskowej, mój ojciec był legionistą marszałka Piłsudskiego i nadano mu tę osadę. Ważnym celem zamieszkania na nowych ziemiach było ich spolszczenie. Osada nazywała się Puzieniewicze. Znajdowała się w odległości 5 kilometrów od Miasta Turzec, które było miastem żydowskim i białoruskim, miało piękną bożnicę, należało do województwa nowogródzkiego. Najbliższy kościół polski był w Mirze, około 16 kilometrów od osady. W dzisiejszych czasach 16 kilometrów to nic, a wówczas, szczególnie biorąc pod uwagę stan dróg we wschodniej Polsce, trzeba było pół dnia, żeby dotrzeć do kościoła.
Mój ojciec zmarł, kiedy miałem 5 lat, nie pamiętam go, ale pamiętam, że kiedy umierał, to ktoś kazał mi pójść pożegnać się z ojcem, w rzeczywistości nie wiedziałem, o co chodzi. Jak przez mgłę widzę, że idę, nie widzę twarzy ojca, idę do łóżka i nie pamiętam, co dalej się stało. Moje wspomnienia o ojcu: pamiętam, jak trzymał mnie na rękach, było też zdjęcie, kiedy byłem mały i siedziałem ojcu na kolanach, ale niestety przez wojenną zawieruchę zginęło. Jeśli chodzi o rodzeństwo, wiem, że były inne dzieci, ale one wszystkie zmarły, ja byłem najmłodszy i tyko słyszałem, że przede mną urodziły się inne dzieci. Matka powtórnie wyszła za mąż i miała syna, mojego przyrodniego brata, który był ode mnie 5 lat młodszy.
Nie wiem, z jakich stron Polski mój ojciec się przesiedlił, sądzę, że z zaboru austriackiego, ale nie mam na to potwierdzenia. W osadzie była jego siostra, była żoną jednego z osadników. Ojciec miał rodzinę w Ameryce, zdaje się w Chicago, dostawał listy, ale byłem za mały, nic z tego nie rozumiałem. Siostra ojca, która została później wywieziona na Sybir, po zakończeniu wojny wyjechała do Ameryki do jej i mojego ojca rodziny, ale nic więcej nie wiem o niej.
Proszę opowiedzieć o osadzie?
Przedstawię problem polityczny, który tam istniał. Osada była otoczona trzema dużymi wioskami białoruskimi. Białorusini niezbyt nas lubili, dlatego że spodziewali się, iż to oni dostaną te tereny. Tymczasem przyszli Polacy i zabrali im ziemię. Trzeba wziąć pod uwagę, że ludność tamtejsza żyła naprawdę z wielkim trudem, mieli kawałek ziemi, z której trzeba było wyżywić całą rodzinę, były problemy… Problem wyżywienia szczególnie. Ziemia naprawdę była dla osiedlonych Polaków jedyną żywicielką i dla Białorusinów też. Niestety, nie była to ziemia zbyt płodna, jedynie piasek i błota. Pamiętam rowy melioracyjne, które ściągały wodę, my pływaliśmy w nich, były dość szerokie. Nie mam pojęcia, w jaki sposób były robione. Bawiliśmy się, zimą można było jeździć na łyżwach, a latem na łąkach rosły kaczeńce. Osada położona była nad Niemnem, około 50 kilometrów od granicy rosyjskiej, zimy były srogie i lata bardzo gorące, szalone burze. Zimą czasem spadało tyle śniegu, że nie można było rano otworzyć drzwi domu. Nie mogę powiedzieć, że miałem idylliczne przeżycia z dzieciństwa, dlatego że ojca nie było, matka sama nie mogła uprawiać roli, był wielki problem, mieliśmy też problem z wyżywieniem. Jedyną rzecz, którą pamiętam, to bawienie się z dziećmi z sąsiedztwa. Dla mnie to było ważne oraz jedzenie, dlatego że byłem głodny. O wyżywienie było trudno…
Czy dzieci z sąsiedztwa też były Polakami?
Tak. Tam mieszkało 15 – 18 osadników, każdy miał około 10 hektarów ziemi. Niektórzy mieli dobrą ziemię, niektórzy mieli gorszą, jeśli chodzi o nasze pole, połowa nic nie była warta, łąki, nic innego nie można było tam robić…
A do kościoła jak jechaliście?
Musieliśmy tam być, bo tam pochowany został mój ojciec, ale ja nic nie pamiętam. Kościół był z XVI- XVII wieku, zabytkowy, cmentarz duży. Jeśli chodzi o codzienne bycie w kościele, to z powodu odległości było niemożliwe. W szkole pracowały siostry zakonne, które uczyły nas religii. Przez jakieś 2 – 3 lata, a kiedy byliśmy starsi, szkoły były mieszane, w sensie: Białorusini i Polacy byli w tych samych szkołach.
Uczęszczał Pan do szkoły w tej samej miejscowości, czy gdzieś indziej?
Pierwsze dwa lata, cała połeć, gdzie były osady, zarządzana była przez jakiegoś zarządcę. Był piękny dom, nazywaliśmy go: „Biały dom”, był sad i pamiętam - tam była 1 i 2 klasa mojej nauki. Przychodziły siostry zakonne. Później szkoła, nie wiem z jakich względów, czy politycznych czy innych, została zlikwidowana i połączona ze szkołą, która była odległa od naszej osady około 4 kilometry. Białorusini i Polacy byli w niej razem. Nauczanie odbywało się w języku polskim.
Pan chodził pieszo te 4 kilometry?
Absolutnie tak, i zimą i latem. Zimą trzeba było się w śniegu „kąpać”, a latem chodziłem pomiędzy miedzami, nie było dróg. Pamiętam, jak popularne było oszukiwanie nas, że w polu stoi Baba Jaga i nas porwie. Straszyli nas, że zabiorą nas Żydzi. Jak szedłem do szkoły, to się bałem (śmiech…). Ja zawsze miałem „to coś”, że chciałem potwierdzić, czy rzeczywiście jest prawdą to, co mi mówią. Pamiętam, w pobliskim mieście Turzec byli lekarze, dentyści i jeśli chciało się coś załatwić, to tam trzeba było się udać, 5 kilometrów od naszej osady. Dla mnie to było mniej niż godzina drogi pieszo. W Turcu była piękna bożnica, zawsze byłem ciekawy, co tam w środku jest, czy naprawdę są dzieci zabrane przez Żydów, czy nie? Bożnica miała piękne, żelazne bramy i cała architektura domu była bardzo piękna. Jednego razu, kiedy tam byłem, wsadziłem głowę przez żelazną bramę i spoglądałem do środka. Patrzę, przechodzi rabin, przestraszyłem się, nie wiedziałem czy uciekać, czy zostać, a on zapytał mnie: „Czy chcesz zobaczyć, co jest w bożnicy?” Odpowiedziałem: „Tak!” On powiedział: „To chodź, ja ci pokażę.” Zabrał mnie i pokazał mi naprawdę piękną bożnicę w Turcu.
I wtedy sprawdził Pan, czy Żydzi zabierają dzieci?
Tak, sprawdziłem, że to wszystko, co nam mówiono, że Żydzi biorą dzieci, to kłamstwa. W tamtych czasach mówienie dzieciom takich rzeczy było naturalne, takie było wychowanie.
Czy pamięta Pan dzień I Komunii Świętej?
Nie, absolutnie nie pamiętam, nawet nie pamiętam, czy ja miałem I Komunię… Bierzmowanie miałem, w Palestynie, kiedy wydostaliśmy się z Rosji.
Jak pamięta Pan przedwojenny czas? Czy mówiło się o tym, że wkrótce będzie II wojna światowa?
Komunikacja ze światem w osadzie, gdzie mieszkaliśmy, była bardzo trudna, gazet było mało. Osada miała świetlicę, ale gazety były prawie że niedostępne. Słowo polskie było święte, naprawdę! Była biblioteka polska i można było wypożyczyć książki, brałem je do czytania.
Najbardziej pamiętam śmierć marszałka Piłsudskiego, pogrzeb. Mówiłem wiersz, bo miałem bardzo dobrą dykcję. Pogrzeb obchodziliśmy w Turcu, w mieście, tam była gmina i posterunek policji, zorganizowano duże obchody. Na osadzie, gdzie mieliśmy świetlicę, też były obchody śmierci Marszałka, miałem wtedy 7 lat . W rzeczywistości nie rozumiałem dużo, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego ludzie płaczą, nie wiedziałem kim był Marszałek…
A jednak zapamiętał Pan, że to jest ważne wydarzenie..?
Czytaj całość...Więcej ważnych i ciekawych artykułów na stronie opoka.org.pl →
Podziel się tym materiałem z innymi: