Wywiad przeprowadziła siostra Halina Pierożak, Misjonarka Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej
Jest Pan Grekiem, ale urodził się Pan i przez wiele lat mieszkał w Polsce. Jak doszło do tego, że Pana rodzice znaleźli się na emigracji?
Dramaty narodów są wszędzie różne. Te dramaty działy się także na swój sposób w Polsce, Grecji i w innych narodach. Dramat polega na tym, że cierpi prosty człowiek, bo Ci, którzy stwarzają wojnę mają swoje interesy, swoje sprawy, ale oni zwykle przeżyją wszystko, a matka, która utraci swoje dziecko, płacze niezależnie od narodowości…
W 1972 roku już po reżimie nastąpiła demokracja w Grecji. Umożliwiło to przyjazd brata mojej mamy do Polski. W 1976 roku odwiedził nas wraz ze swoim synem i synową i po 30 latach spotkał się z moją mamą. Ja po raz pierwszy w życiu widziałem mojego wujka, kuzyna z żoną i kuzynkę. Dowiedziałem się, że po II wojnie światowej miały miejsce różne represje. Ludzie z ruchu oporu byli prześladowani ze strony prawicy. Dla mnie nie jest to ważne czy była to prawica czy lewica. W każdym bądź razie takie represje były…
W jaki sposób dotknęło to Pana Rodzinę?
Moja mama powiedziała do swojej mamy, czyli mojej babci, której ja nigdy nie poznałem: „Mamo ja wrócę za niedługo, wyjdę na chwilę.” I tak jak wyszła, nigdy nie wróciła… Mama mieszkała w Iraklia Serron w Macedonii. Mam na myśli Macedonię Grecką. Dla mnie Macedonia to Grecja i nic więcej, nie Macedonia stworzona z Jugosławii. Mama została skazana na śmierć i musiała uciekać. Było to jeszcze w czasie wojny w 1945 roku. Bezpośrednio po zakończeniu II wojny światowej szykowała się wojna domowa w Grecji. Wujek opowiadał nam, że babcia, mama mojej mamy, często siedziała na balkonie i ciągle powtarzała: „Vangelija wróci, wróci…” I tak na balkonie, czekając na moją mamę, zmarła…
Chcę przedstawić ludzką stronę tych wydarzeń. Różnie było to w Polsce, różnie w Grecji, jednak takie dramatyczne sprawy miały miejsce.
Moi rodzice poznali się w Bulkies – była to miejscowość na terenie Jugosławi, gdzie zebrali się partyzanci. Stamtąd wrócili do Grecji do Grammos Vici, tam gdzie toczyły się mocne walki w czasie wojny domowej. Prawdę mówiąc, ponieważ te tereny odwiedziłem, mój tato nie rozmawiał na ten temat z takim zapałem jak o napaści na Niemców przez ruch oporu. Tato mówił tak: „Niestety Nikos brat na brata szedł, brat brata mordował. Taka była wojna domowa.” To jest cały dramat. Z perspektywy czasu, nikt w wojnie domowej w Grecji nie wygrał ani prawica, ani lewica. Czasem, kiedy to mówię tutaj, denerwują się na mnie i słyszę: „Jak to, przecież my przepędziliśmy komunistów?!” Nikt nie wygrał! Ja mówię, że wygrał Związek Radziecki, Anglicy i Amerykanie. W ich interesach, my Grecy tłukliśmy się nawzajem.
W wyniku sytuacji politycznej w Grecji, Pana rodzice dotarli do Polski…
Rodzice poznali się na terenie Jugosławi w Bulkies. Mój tato był lekarzem i mama szkoliła się na pielęgniarkę. Jej nauczycielem był mój tato. Moja mama pięknie śpiewała, miała piękny głos, tato był tym zachwycony. Brat mego taty, który tak jak ja, nazywał się Nikos Filaktos, był poetą i kompozytorem. I napisał piosenki, które do dzisiaj śpiewają w Velvendos – jest to miejscowość w Macedonii. Piosenki mojego stryja stały się tam tradycją. Nie zapomnę jak przyjechałem do Velvendo i wszyscy śpiewali piosenki mojego stryja. Dla mnie było to mocne przeżycie.
Moi rodzice poszli do Vici, w górach greckich, gdzie odbywała się wojna domowa. Był tam szpital sztabu Generalnego Armii Demokratycznej, którego przywódca był Markos Wafiadis. Szpital znajdował się w jaskini i tam było bezpiecznie. Kiedy było bombardowanie, bomby nie spadały do środka jaskini. Rodzice opowiadali mi, że wszystkich rannych operowali na zewnątrz jaskini. Stamtąd bez żadnej kapitulacji, musieli wyjechać i wyprowadzić się z Grecji. Nie wiem, jak to załatwiła partia komunistyczna. Rodzice najpierw pieszo udali się do Albanii, gdzie mieszkali około trzech miesięcy. Z Albanii w 1949 roku polski statek „Kościuszko” zabrał część ludzi, w tym i moich rodziców. Płynęli około dwóch tygodni przez Morze Śródziemne, a następnie przez Zatokę Giblartaru, potem przez Morze Północne i dopłynęli aż do wyspy Wolin. Grecy nie wiedzieli co to Wolin, tę miejscowość nazwali „250”. W 1949 roku rodzice wyjechali stamtąd i przyjechali do Zgorzelca, gdzie osiedlili się na ponad 30 lat. Do 1981 roku mieszkali w Zgorzelcu i stamtąd wrócili do Grecji.
Więcej ważnych i ciekawych artykułów na stronie opoka.org.pl →
Podziel się tym materiałem z innymi: