„Obecnie jesteśmy najstarszym polonijnym małżeństwem w Bury.” – historia Państwa Marii i Czesława Krupów
Pani Maria Krupa (Dudko), urodziła się w 1940 roku i jako ośmiomiesięczne dziecko została wywieziona na Syberię, następnie przebywała w Kazachstanie i w Indiach. Kiedy miała około dwóch lat po raz pierwszy spotkała się ze swoim tatą w Pahlevi (ówczesnej Persji). Po przyjeździe do Wielkiej Brytanii podjęła edukację w szkołach dla dziewcząt, w Pitsford i Enfield prowadzonych przez siostry Nazaretanki. Losy emigracyjne sprawiły, że ponownie odwiedziła Polskę dopiero w 1975 roku. Obecnie wraz z mężem mieszka na terenie Anglii, w Bury.
Wywiad przeprowadziła siostra Halina Pierożak, Misjonarka Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej
Urodziłam się w listopadzie 1940 roku w Wołkowysku koło Białegostoku. Na skutek zmiany granic po wojnie, Wołkowysk należy obecnie do Białorusi. Gdy przyszłam na świat, mój tato był w więzieniu. Jako zawodowy policjant został uwięziony przez Rosjan. Mieszkałam z mamą oraz jej młodsza siostrą i bratem.
Kiedy opuściła Pani rodzinną miejscowość?
W czerwcu 1941 roku miała miejsce ostatnia wywózka ludzi z Polski na Syberię, która dotknęła też moją rodzinę. Jako ośmiomiesięczne dziecko wraz z mamą, babcią, ciocią i wujkiem zostałam wywieziona z Polski. Dziadek był chory, więc nie mógł z nami pojechać. Nigdy już go nie zobaczyliśmy. Został w szpitalu, a krótko potem zmarł.
Czy Pani Ojca też wywieziono z Polski?
30 lipca 1941 roku został podpisany Układ Sikorski – Majski, przywracający stosunki dyplomatyczne pomiędzy Polską a ZSSR. Wówczas mój ojciec został wypuszczony z więzienia i zabrany do Związku Radzieckiego, ale w inne miejsce niż my. Spotkaliśmy się z nim w Pahlevi (wtedy Persja, obecnie Iran), skąd on wyruszył na wojnę, a my do Indii.
Jak wyglądało życie na Syberii?
Mama, babcia i ciocia pracowały przy wyrębie drzew. Mój wujek, najmłodszy brat mamy, który wtedy miał jedenaście lat, opiekował się mną. To on jako pierwszy z naszej rodziny dowiedział się, że jest amnestia i można opuścić ZSRR. Opowiadał mi z jakim entuzjazmem ogłosił nam tę wiadomość. Zaczęto formować oddziały wojska polskiego do walki.
Gdzie pojechaliście?
Do Pahlewi, ale wcześniej byliśmy w Kazachstanie, jednak tego nie pamiętam. Do Karaczi (wówczas należącej do Indii), przyjechaliśmy w 1943 roku. Maharadża zgodził się na wybudowanie obozu w Valivade, koło Kolhapur, przeznaczonego dla polskich dzieci z założenia w wieku od dwóch do piętnastu lat.
Jakie są Pani wspomnienia z czasu w Indiach?
W Indiach zaczęłam chodzić do przedszkola. Byliśmy tam aż do 1947 roku. Niestety moja babcia zmarła i tam została pochowana. Natomiast ciocia wyszła za mąż za Polaka, który wcześniej walczył na froncie w Birmie. Został ranny i stamtąd przedostał się do obozu w Indiach. Byli bardzo szczęśliwym małżeństwem, mieli trzech synów, a każdy z nich urodził się na innym kontynencie. Po wojnie zostali w Libanie, a stamtąd wyjechali do Australii.
Dwa lata temu byliśmy we Wrocławiu na zjeździe zorganizowanym dla osób, które podczas II wojny przebywały w obozie w Indiach. Podczas rozmowy z jednym z uczestników tego spotkania, dowiedziałam się, że był on wywieziony 21 czerwca 1940 roku z Wołkowyska. Powiedziałam mu, że ja również. Człowiek ten zadzwonił do swoich dzieci, a one przysłały mu mapę trasy naszego transportu. Ja byłam przecież za mała by pamiętać jak to wyglądało…
Jak to się stało, że trafiliście do Wielkiej Brytanii?
W 1946 roku przybył tu mój ojciec wraz z innymi żołnierzami, którzy walczyli pod Monte Cassino. Rząd brytyjski zgodził się na przyjęcie Polaków z obozów wojskowych, również z Indii. Ja przyjechałam z mamą, a jej młodszy brat już wcześniej dotarł do Londynu. Dowiedział się, że w Anglii została utworzona Szkoła Marynarki, chciał się w niej uczyć. Po ukończeniu tej szkoły pływał na statkach po całym świecie.
Gdzie zamieszkaliście ?
Osiedliliśmy się w obozie przesiedleńczym w Daglingworth na południu kraju . Byliśmy tam krótko, pobyt w obozie miał na celu połączenie rodzin. Tato w tym czasie mieszkał w obozie na północy Anglii. Następnie przyjechał do nas i po pięciu latach zobaczył mnie po raz drugi, wtedy miałam już prawie siedem lat. Przenieśliśmy się na północ do obozu Delamere niedaleko Chester. Mieszkaliśmy w barakach, dość dobrych jeśli chodzi o warunki, mieliśmy kuchnię i łazienkę. Chodziłam do szkoły angielskiej, gdyż w naszym obozie nie było szkoły polskiej, jedynie raz w tygodniu, w sobotę mieliśmy lekcje w języku polskim.
Jak wyglądała Pani dalsza edukacja?
Kiedy miałam dziesięć lat rozpoczęłam naukę w szkole prowadzonej przez siostry Nazaretanki w Pitsford. Była to szkoła przyklasztorna. Początkowo przeznaczona tylko dla polskich dziewcząt, prowadzona w języku angielskim, ale uczyłyśmy się też języka polskiego i francuskiego oraz łaciny. Mieszkałam w internacie i byłam uczennicą tej szkoły aż do 1957 roku. Lekcje rozpoczynałyśmy o godzinie dziewiątej i kończyłyśmy około szesnastej. Przy szkole funkcjonowała stołówka, gdzie codziennie jadłyśmy obiady. Był czas na odrobienie lekcji oraz inne przyjemne zajęcia jak na naukę tańca, lekcje muzyki, naukę pływania oraz grę w tenisa. Przy klasztorze był duży ogród i mogłyśmy też z niego korzystać. W szkole Nazaretanek w Pitsford uczyłam się sześć lat, zadałam małą maturę, kiedy miałam szesnaście lat.
I co dalej, czy podjęła Pani kolejny etap edukacji?
Tak. Rozpoczęłam naukę, również w nazaretańskiej szkole, która istnieje do dziś: „Holy Family Convent” w Londynie, w dzielnicy Enfield. Uczęszczałam do tej szkoły przez dwa lata. Mieszkałam w internacie wraz z innymi dziewczętami. Ukończyłam ją, zdałam maturę i w Londynie rozpoczęłam studia z filologii romańskiej. Po roku przeniosłam się do Manchester.
Czy kontynuowała Pani naukę ?
Tak, ale tylko przez dwa lata. Poznałam męża i to przeszkodziło w studiowaniu (śmiech…) Po dość krótkim czasie znajomości pobraliśmy się w 1963 roku. Mąż otworzył własny biznes, a ja prowadziłam księgowość od początku istnienia firmy.
W jaki sposób mąż dotarł do Wielkiej Brytanii?
Mąż mieszkał w okolicach Lwowa i był wywieziony pierwszym transportem w lutym 1940 roku wraz z rodziną. Niestety w czasie podróży, matka męża zmarła. Nigdy nie dowiedział się, gdzie jest jej grób, gdyż została pochowana przez teścia gdzieś w drodze… Teść również dołączył się do wojska. A mężem opiekowała się ciocia, siostra ojca. Dotarli do Ugandy. O tym sam opowie. W 1948 roku mąż przyjechał do Wielkiej Brytanii, miał wtedy 15 lat. Stało się podobnie jak w mojej rodzinie, odnalazł go ojciec, który przybył tu już wcześniej. Osiedlili się w Bury, mieście, w którym mieszkamy do dziś.
www.emigracja.episkopat.plWięcej ważnych i ciekawych artykułów na stronie opoka.org.pl →
Podziel się tym materiałem z innymi: