Świadectwo Bartka jest niezwykle poruszające, pokazuje z jednej strony do czego może doprowadzić grzech w życiu człowieka, a z drugiej strony działanie łaski Bożej. Skąd zrodził się pomysł, aby wyruszyć mówi: „W dniu 04.06 poszedłem do psychologa, który stwierdził, że mam depresję. Wróciłem do domu, położyłem się na łóżko i zacząłem wołać do Boga "Boże proszę zabierz to ode mnie, błagam Cię, ja nie chcę już tak żyć, chcę się od tego uwolnić, chcę być taki jak byłem gdy Cię poznałem, pamiętasz jak mówiłem Ci, że chcę być Twoim apostołem? Że chcę zmieniać świat na lepsze? Ja nadal tego pragnę, proszę zabierz to, zabierz wszystko co mam, samochód, pracę, mieszkanie, pieniądze weź co chcesz, możesz zabrać nawet te ubrania bym był nagi ale błagam pozwól mi jeden dzień być szczęśliwym". Po chwili dostałem sms od mojej mamy "Bartek, musisz odpocząć od tego, nie możesz już się tym wszystkim przejmować, powiedz Jezu Ty się tym zajmij i niczym się już nie martw". Taa...niczym się nie martw łatwo powiedzieć...
Dobra, powiedziałem to "Jezu Ty się tym zajmij". Po chwili poczułem, że muszę to rzucić i wyjechać, pierwsza myśl jadę nad morze, albo w góry, muszę zaznać spokoju, wyciszyć się i zrelaksować. Ale...gdy tylko odpaliłem Google Maps w głowie usłyszałem jedno słowo.."Medjugorie". Bez zastanowienia sprawdziłem tylko ile jest kilometrów i czy przejdę granicę na dowód osobisty, bo nie mam paszportu. Okazało się, że mam 1300 km i że wszędzie wejdę na dowód. Napisałem sms do mamy "jutro rano wychodzę z buta do Medjugorie", na szafce leżało ostatnie 100zł. Wszedłem w internet żeby znaleźć jakiś plecak. Jedyny jaki byłby w miarę odpowiedni kosztował 99zł... reszta około 400... myślę: no dobra, ale kupię plecak i co dalej, ani jedzenia, ani pieniędzy, a to przecież kawał drogi.
Dodałem post na grupie ON-WŁĄCZENI, że jutro idę do Medjugorie, po chwili pomyślałem "kurde, co ty zrobiłeś, przecież to taki kawał drogi... kilkaset ludzi właśnie przeczytało, że będę szedł i teraz nie mam nawet jak się wycofać". Na drugi dzień rano poszedłem po plecak, zacząłem się pakować i zarazem śmiać. Po mojej ostatniej dziewczynie zostały mi tylko jakieś lekarstwa, krople do oczu, jakiś plaster i bandaż pomyślałem: "no widzę, że ta podróż już była zaplanowana o wiele wcześniej". Te rzeczy leżały u mnie, ale wcale nie zwracałem na nie uwagi, a dziś mi się przydają. Mój znajomy Kamil dał mi na drogę 100zł, bym tak całkiem pusty jednak nie szedł i wyruszyłem. Ostatnio się dowiedziałem, że dzień w którym usłyszałem "Medjugorie", był dniem zesłania Ducha Świętego, a nazajutrz czyli dzień mojego wyjścia z domu świętem NMP Matki Kościoła”.
Swoją wędrówkę, swoje wewnętrzne zmaganie codziennie relacjonuje na facebooku na fan page „Z buta do Maryi”, którą obserwuje przeszło 14 tys. osób. On sam mówi o niej: „Jest to strona poświęcona mojej wędrówce z Warszawy do Medjugorie... z buta!
Chodźcie ze mną... zaprawdę powiadam Wam nogi nie będą Was boleć”.
Pielgrzymka Bartka jest szczególnym wyzwaniem, które podjął, w celu powrotu do Boga. Pokazuje niezwykłą determinację i wolę walki o swoje serce. Jego życie było pasmem trudnych doświadczeń, zagubienia i osamotnienia. Jednak pomimo piekła, którego doświadczył w życiu, odnalazł Boga, aby później ponownie utracić z Nim żywotną więź. Ta pielgrzymka jest drogą powrotu do Boga, wyjściem z Egiptu, z domu niewoli. Zresztą posłuchajmy Bartka, który w swoim świadectwie mówi: „Nazywam się Bartek, mam 22 lata i pochodzę z Warszawy. Wychowałem się w rodzinie alkoholowej w której od pokoleń lała się wódka. Pradziadek ganiał babkę z siekierą, dziadek był takim wariatem, że szukała go policja w całym kraju, a mój ojciec całe dnie spędza z browarem w dłoni przed telewizorem. Moja mama to najwspanialsza kobieta jaką znam, ale niestety została zmuszona do tego, by wyjść za mojego ojca... W moim domu praktycznie nie było dnia bez awantury, pamiętam jak za małolata chowałem się pod łóżko, gdy ojciec wracał z pracy... bałem się go, gnębił mnie. Całe życie słyszałem od niego, że do niczego się nie nadaję, że nic nie osiągnę itd. Pochodzę z Mokotowa i w wieku bodajże 10 lat zamieniliśmy się mieszkaniami z dziadkami, którzy mieszkali na Ochocie, trzeba było zrobić tam remont wymienić okna etc. Tego dnia mama podjęła decyzję że odchodzi od ojca, po tym jak upił się z pracownikami i w zaszczanych spodniach otworzył nam drzwi... Było grubo, rzucanie butelkami po domu itd. Wyprowadziliśmy się z braćmi oraz mamą do babci pod Warszawę, tam nie umiałem się totalnie odnaleźć i popadłem w straszne bagno. W wieku 14 lat zacząłem pić, ćpać, kraść itd. Byłem dzieckiem ulicy, jeżeli oglądaliście filmy o takich dzieciach to byłem jednym z nich. Pewnego dnia tak się odurzyłem, że spadłem z jakiegoś dachu głową uderzając o kant cegły miałem dwa promile we krwi i lekarze dawali mi kilka minut życia.
Codziennie byłem na komisariacie, zrezygnowałem ze szkoły (do tej pory nie mam zakończonego gimnazjum), w końcu dostałem kuratora, ale najwidoczniej się nie sprawdził bo w wieku 15 lat trafiłem do MOW-u ("poprawczak"), gdzie przeżyłem piekło.
Musiałem bić się o wszystko o jedzenie, o własne ubrania i nie ważne, że był pięć razy większy ode mnie, gdybym tego nie zrobił nic bym nie znaczył. Po jakimś czasie uciekłem, trzy miesiące ukrywałem się u znajomych lub spałem ze szczurami w piwnicach.
Gdy mnie złapali trafiłem do izolatki, dwa tygodnie co noc przychodził wychowawca i bił mnie palą po nogach. Jakiś czas później uciekłem po raz drugi i trafiłem do ośrodka socjoterapii, gdzie przeszedłem terapię na temat uzależnień. Było mi to bardzo potrzebne, aby dowiedzieć się więcej o sobie, a przede wszystkim dzięki temu teraz mam w sobie więcej empatii do ludzi z problemami i jest mi łatwiej im pomóc. Wyszedłem mając ok 18 lat, niestety bardzo szybko wróciłem do dawnego środowiska i stałem się jeszcze gorszy niż byłem wcześniej… Po pewnym czasie poznałem dziewczynę, która zaszła w ciążę. Byłem zbyt młody, aby zapewnić im godny byt, ale starałem się, mam wspaniałą mamę która bardzo nas wtedy wspierała. Niestety po 6 miesiącach moja dziewczyna poroniła, widziałem mojego syna leżącego w kawałkach na podłodze. Po chwili przyszła pielęgniarka zamiotła Igora na szufelkę i po sprawie. Gdy niosłem go w trumnie na rękach pierwszy raz zacząłem rozmawiać z Bogiem. Rozmawiać to za dużo powiedziane darłem na Niego ryja czemu zabrał mi kogoś kogo kochałem... Byłem niewierzący, wyśmiewałem i prześladowałem tych którzy mówili o Bogu. Właśnie wtedy zaczęły dziać się cuda w moim życiu. Poszedłem do spowiedzi, zrobiłem rachunek sumienia z całego życia. Następnie pojechałem na rekolekcje (ja Boga znałem tylko od tej strony, co w kościele czyli ciągle smutno, ciągle kojarzył mi się z tym tekstem "Bój się Boga", ja tam wchodzę, a ludzie tańczą, śpiewają, na gitarze grają.
W każdym słowie i czynie wychwalali Boga myślę sobie "jacyś nienormalni... jakaś sekta, co ja tu robię". Po jakimś czasie sam czułem się jak ten "nienormalny", że w tym uczestniczę.
Miałem spoczynek w Duchu Świętym i wtedy moje życie zaczęło się naprawdę zmieniać wiadomo Msze o uwolnienie itd. Postanowiłem, że chcę iść za Jezusem, że chcę być Jego apostołem i zmieniać świat na lepsze... Pewnej nocy czytałem książkę "Oczami Jezusa" i odleciałem. Miałem wizję, że idę białym korytarzem, dookoła kwiaty na przeciwko była piramida, pod nią jacyś starcy z brodami i Biblią w dłoni, a na samej górze Jezus odprawiający Mszę. Wszedłem na górę, a On stał odwrócony plecami, zacząłem płakać, bo chciałem dotknąć chociaż Jego szat, a nie mogłem... w końcu się odwrócił i rzekł: "Czemu płaczesz? Masz takie piękne oczy, szkoda ich na łzy". Złapał mnie za policzek i zapewnił, że zawsze ze mną będzie, że NIGDY mnie nie opuści i żebym głosił światu, że dzięki modlitwie do Maryi zostaniemy zbawieni. Wstałem i pomyślałem, co ty sobie wkręcasz, przyśniło Ci się i tyle.. Dwa tygodnie żyłem jak gdyby nigdy nic, zapomniałem o tym, po dwóch tygodniach dostałem książkę o mężczyźnie, który był w Niebie. Początek książki? „..szedłem białym korytarzem, wokół kwiaty, a na górze On”. Powiedziałem o tym księdzu, dostałem najlepszy komplement na świecie "jesteś jak święty Paweł" (to mój idol). Powiedział, że dostałem łaskę bycia przez chwilę w Niebie. Potem nachodził mnie zły fizycznie, ale o tym pajacu nie ma sensu nawet pisać. Po pewnym czasie wszedłem w związek, przez który oddaliłem się od Boga i dopiero od jakiegoś roku walczę by wrócić… Moja podróż do Mediugorje to właśnie ta walka”.
Obecnie Bartek zbliża się już do celu swojej podróży. Serdecznie zachęcamy do wyruszenia z Nim w tą trudną drogę. Może warto pomyśleć, aby każdego dnia czytać poszczególne dni, i samemu podjąć jakiś trud, wysiłek, a nawet przejście kilku kilometrów w samotności, aby nieco się zatrzymać i podjąć walkę o własne serce.
Relację z pielgrzymki „Z buta do Maryi” można śledzić na stronie:https://www.facebook.com/pg/zbutadomaryi/posts/?ref=page_internal
Więcej ważnych i ciekawych artykułów na stronie opoka.org.pl →
Podziel się tym materiałem z innymi: